Prezes Polskiego Związku Badmintona udzielił wywiadu serwisowi Polski Badminton, w którym po raz kolejny jasno i stanowczo odpiera zarzuty ministra sportu Sławomira Nitrasa. 

Polski Badminton: Po tym co mówił w środę Minister Sportu Sławomir Nitras w programie Bogdana Rymanowskiemu w Radiu Zet, wygląda na to, że on chyba nie spodziewał się tak mocnej pana odpowiedzi na decyzję o konieczności zwrotu dotacji na poziomie 1,4 mln złotych?

Marek Krajewski: A czego się spodziewał? Że zabierze Polskiemu Związkowi Badmintona poważne pieniądze, a my spuścimy uszy po sobie i będziemy siedzieć cicho? Trudno tego co mówi pan Nitras słuchać spokojnie. Wydaje mi się, że pan minister nie docenił skali masowości w naszej dyscyplinie. My szacujemy, że w Polsce gra w badmintona około 100 tysięcy ludzi. To bardzo dużo. Paradoksalnie, my się de facto doskonale wpisujemy we wszystkie programy ministerstwa, które dotyczą sportu powszechnego. Robimy nie tylko duże imprezy, takie jak Narodowe Dni Badmintona czy pikniki, ale mamy też przecież ligi amatorskie, akademickie itd. Szkolimy też – na własny koszt – nauczycieli WF-u w szkołach, budujemy „ambasadorów” naszej dyscypliny. W zasadzie, jak się na to patrzy, to powinniśmy iść ręka w rękę z ministerstwem, ale nagle staliśmy się „czarnym Piotrusiem”. Nie do końca wiadomo, jakie są konkretne zarzuty, bo komunikacja z ministerstwem w sprawie zwrotu dotacji od początku jest wadliwa. To jest jakiś chaos komunikacyjny. Najpierw o całej sprawie dowiedzieliśmy się z mediów. Bo do nich – dziwnym trafem – przedostała się najpierw ta informacja, a do nas ministerstwo odezwało się po kilku dniach! Mnie już pytały media, co ja na tę decyzję, a ja żadnej decyzji nie miałem!
Dopiero po kilku dniach dostaliśmy, ale też, nie oficjalne pismo, a zaledwie wyciąg rozliczenia z elektronicznego systemu ministerstwa, że nasze rozliczenie nie zostało przyjęte. Jako powód podano „wykorzystanie środków niezgodnie z przeznaczeniem”. Nie za dużo, prawda? Teraz o kolejnych szczegółach dowiaduje się dopiero z oświadczenia MSiT. Z tym, że tu też trudno szukać konkretów.

P.B: To przyjrzyjmy się temu oświadczeniu i niech pan się odniesie do poszczególnych tez. Po pierwsze, dlaczego nie organizowaliście samodzielnie pikników tylko „podłączaliście się”, jak twierdzi minister, pod inne wydarzenia takie jak festyny i duże imprezy plenerowe.

M.K: Mówiłem o tym w mediach, ale jeszcze raz powtórzę. Taka była nasza strategia. Chcemy popularyzować badmintona, więc musimy być tam, gdzie przyjdzie dużo ludzi. Byliśmy na Dożynkach, Dniach Strażaka, imprezach organizowanych przez wojsko, i tak dalej. Przecież to jasne, że jak przyjdzie na dane wydarzenie kilka tysięcy ludzi, to duża część z nich trafi także do naszej sekcji, na nasze stoisko czy strefę. I tak właśnie było. Myśmy naszą część badmintonową – muszę to podkreślić – robili samodzielnie! Nie było tak, że jak był Dzień Strażaka, to wysłaliśmy rakietki, lotki i siatki strażakom i powiedzieliśmy im: „zróbcie to za nas”. Tak nie było. Za każdym razem nasz piknik badmintonowy robiliśmy samodzielnie. Wysyłaliśmy trzech lub czterech pracowników, oni rozkładali siatki, dawali sprzęt, instruowali uczestników. Czyli robiliśmy to samodzielnie. Tu nie ma wątpliwości. A to, że chcieliśmy być przy dużych wydarzeniach, żeby ściągnąć ludzi, to chyba dobrze, prawda? Jednym z największych wydarzeń, gdzie była strefa badmintona była XXV Jubileuszowa inscenizacja Bitwy pod Grunwaldem, gdzie były tysiące ludzi. Również tysiące przewinęły się przez strefę badmintona. Wiem o tym, bo byłem tam osobiście.

P.B: Drugi zarzut jaki się pojawia w oświadczeniu MSiT to teza, że zdjęcia z dokumentacji wydarzenia nie potwierdzają, że na piknikach badmintonowych była obecna zadeklarowana wcześniej przez was liczba osób?

M.K: To kolejny absurd, niestety. Zdjęcia dokumentują przede wszystkim fakt, że impreza – w danej miejscowości – się rzeczywiście odbyła. A tego nikt nie kwestionuje. Imprezy realnie się odbyły. Natomiast jeśli my deklarujemy, że przez cały dzień przez piknik badmintonowy przewinie się na przykład 500 osób, to oznacza, że mamy mieć na zdjęciu zbiorowym te 500 osób? Przecież to nie jest wyścig kolarski, żebym mógł pokazać na jednej fotografii cały peleton. Trzeba znać specyfikę dyscypliny. Na boisku do badmintona mogą w jednym czasie przebywać maksymalnie cztery osoby, jeśli grają w debla. Kolejni muszą poczekać, pokibicować, dowiedzieć się jakie są przepisy, jak prawidłowo uderzać, i tak dalej. I później też wchodzą do gry. Myśmy też tym ludziom dawali jakieś drobne gadżety, więc nie wszyscy byli jednocześnie na boisku. To dla mnie oczywiste. Ale powiem dla przykładu, że jak robimy imprezy dla młodzieży, na przykład turniej amatorski, to robimy wtedy zdjęcia zbiorowe i na tych fotografiach jest po kilkadziesiąt osób lub nawet więcej. Ale pikniki mają inną specyfikę, tutaj ludzie „płyną” przez kolejne stoiska i atrakcje. To raczej oczywiste.

Cały wywiad przeczytasz w serwisie Polski Badminton klikając TUTAJ.